Dzisiaj Sejm po raz pierwszy głosował nad projektem ustawy „o zmianie niektórych ustaw w zakresie wynagradzania osób sprawujących funkcje publiczne oraz o zmianie ustawy o partiach politycznych”.
Zakłada on podwyżki dla członków rządu, posłów, prezydenta oraz wprowadzenie pensji dla „małżonka Prezydenta RP”. Projekt w pierwszym czytaniu poparła większość posłów, rownież z partii opozycyjnych.
W 2018 roku Sejm zdecydował się obniżeniu wynagrodzeń w odpowiedzi na aferę związaną z nagrodami dla ministrów, która wzburzyła opinię publiczną. Dlaczego więc teraz, po dwóch latach, znowu je podwyższać?
Z jednej strony taki pomysł wydaje się być zrozumiały – wzrost pensji to proces występujący w każdej profesji. Uważamy też, że bycie posłem wymaga zaangażowania porównywalnego do innych zawodów – oczywiście wtedy, gdy sprawującemu tę funkcję rzeczywiście zależy, by jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki.
Niemniej jednak, informacja o planowanych podwyżkach może zbulwersować (nie bezpodstawnie) opinię publiczną. Ograniczenia związane z COVID-19 spowodowały utratę pracy przez wielu osób, a kolejne ustawy antykryzysowe wprowadziły rozwiązania umożliwiające obniżenie pensji pracownikom. Co więcej, epidemia się nie skończyła – nie wiadomo, czy liczba zarażonych nie wymusi wprowadzenia ograniczeń ponownie. Wciąż nie wiemy, jaki będzie wpływ epidemii na sytuację gospodarczą kraju.
Abstrahując jednak od zasadności podwyższenia pensji członków rządu i posłów, najbardziej oburzający jest pomysł wprowadzenia wynagrodzenia dla Pierwszej Damy. Agata Kornhauser-Duda nie należy do zbyt aktywnych – wiele osób jej głos po raz pierwszy usłyszało podczas ostatniej kampanii prezydenckiej. Bycie małżonką Prezydenta RP daje dużo możliwości, ale nawet w wypadku korzystania z nich, nie jest to funkcja, która wymaga wypłacenia wynagrodzenia. A z pewnością nie w przypadku obecnej Pierwszej Damy, która nie zrobiła właściwie nic, oprócz uśmiechania się obok męża i nielicznych wizyt w szkołach podstawowych.