Wczoraj w nocy, mogliśmy zaobserwować praworządność w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości. W trakcie głosowania nad odrzuceniem senackich poprawek, okazało się że rządowi brakuje głosów.
W normalnych warunkach, efektem takiego stanu rzeczy, byłoby przejście poprawek senatu. W końcu mieliśmy w historii już przykłady większych wydarzeń – w końcu, swego czasu przez brak udziału jednego z posłów w głosowaniu upadł rząd Hanny Suchockiej.
Teraz jednak dzieje się inaczej. Teraz, gdy głosowanie nie przebiega zgodnie z wolą rządu, po prostu się je powtarza. Do skutku. Gdy tylko na tablicy ukazał się wynik głosowania, do Marszałek Witek podszedł Piotr Gliński, mówiąc: „Elżbieta, jest prośba od szefa żeby zrobić przerwę, bo chyba trzeba będzie reasumpcję zrobić”. I nie minęło kilka minut, jak wola „szefa” stała się ciałem – zarządzono przerwę, głosowanie powtórzono, a poprawki Senatu zostały odrzucone.
Powstaje tym samym pytanie, po co nam właściwie Sejm, skoro i tak na koniec dnia liczy się jedynie wola „szefa”? Może Jarosław Kaczyński powinien się poprostu ogłosić naczelnikiem państwa – przynajmniej Polacy wiedzieliby na czym stoją.