Obok bardziej umiarkowanych formacji lewicowych takich jak SLD, występują także znacznie mniejsze, a przy okazji bardziej radykalne formacje. Mowa tu o różnych stowarzyszeniach, czy organizacjach nieformalnych, które niejednokrotnie potrafią uzyskać całkiem sporo uwagi w mediach. Padają z ich strony postulaty odebrania własności bogatym, życia w komunach, kar więzienia za niewłaściwe zaimki osobowe i wiele, wiele innych.
Skąd rekrutują się aktywiści popierający tego rodzaju postulaty? Najczęściej spośród młodych ludzi, którzy z jakichś przyczyn odczuwają potrzebę zanegowania całego świata, który widzą – gdyby żyli 40 lat temu, prawdopodobnie dołączyliby do Solidarności Walczącej. Na ogół ich aktywności ograniczają się do dyskusji na hermetycznych grupkach na Facebooku i okazyjnych pikiet, czy demonstracji, na których na ogół policji jest więcej niż uczestników.
Czy mają oni jakikolwiek wpływ na tę rzeczywistość? Nie. I raczej nigdy nie będą mieć – by odegrać jakąś rolę w polityce, trzeba mieć na siebie realny pomysł i dysponować jakimś pozytywnym programem. A demonstracje przy akompaniamencie Warszawianki i czytanie Lenina raczej trudno zaliczyć do tej kategorii. Tym samym, każda organizacja zrzeszająca tego rodzaju osoby odgrywa raczej rolę medialną – bardzo często do tego przeciwną, niż chcieliby tego jej członkowie.
Odpowiedzmy sobie zatem na pytanie z grafiki – Czy warto walczyć z kawiarnianą lewicą? Nasza odpowiedź – raczej nie. Postulaty likwidacji własności prywatnej, wygłaszane w koszulkach z podobizną Che Guewary są raczej zabawne, niż poważne. W sumie największą szkodę jaką możemy wyrządzić orędownikom skrajnej lewicy, jest prawdopodobnie danie im mikrofonu i pozwolenie, by mówili co chcą.
A my w tym czasie możemy sobie wyciągnąć popcorn – patrzenie na rewolucję przygotowywaną w czyjejś piwnicy jest naprawdę zabawne.