O tym że polskim szkołom daleko od świeckości pisaliśmy już wielokrotnie – w szkołach odbywają się religijne przedstawienia i apele wprost odwołujące się do religii, a części z nich ma nawet miejsce w kościołach. Zdarzają się nawet tak absurdalne sytuacje jak świecenie tornistrów pierwszoklasistom.
Dyrektorzy szkół często zasłaniają się tradycją i nie widzą nic złego w wprowadzaniu chrześcijańskich praktyk do miejsca, które powinno być od nich wolne.
Co więcej, standardem w Polsce jest to, że „zwolnienie” z lekcji religii wymaga zgody rodzica. Tymczasem, zgodnie z prawem, lekcje religii są organizowane na życzenie rodziców – szkoła nie ma więc prawa żądać deklaracji „wypisania” z tych zajęć, a raczej zgody na uczestnictwo w nich. Oprócz tego, niewiele szkół umieszcza religię w planie lekcji na ostatniej lub pierwszej lekcji, by uniknąć „okienek” dla uczniów nieuczestniczących w tych zajęciach. Chyba nie trzeba też nikogo przekonywać, że lekcje etyki, które szkoła powinna dla nich zorganizować są fikcją.
Nauka religii w publicznych szkołach odbywa się w wymiarze aż dwóch godzin tygodniowo. Oznacza to, że w ośmioletnimi cyklu nauczania na lekcjach religii uczniowie spędzają około 608 godzin, a na fizyce czy chemii – 152. Jest to zdecydowanie za dużo – szczególnie biorąc pod uwagę to, że przez reformę edukacji wiele uczniów kończy lekcje w późnych godzinach. Zdecydowanie nie potrzebują więc zapełniania planu lekcji religią.
Rozmowa o obecności religii w szkołach powinna zacząć się od wskazania priorytetów polskiej oświaty. Jeśli wciąż będą nimi zadowolenie hierarchów kościelnych, polska szkoła będzie daleko od świeckości.