Trump, czy Biden?

Debata prezydencka w Stanach Zjednoczonych śmiało można określić mianem najsłynniejszej i najpopularniejszej na świecie. Miliony ludzi na całym globie zasiadło do niej jak do spektaklu, licząc na niezapomniane przeżycia, których przecież dawały od 1960 r. Niemal każdy słyszał kiedyś, bądź widział kluczowe dla zwycięstwa w wyborach wystąpienia Kennedy’ego, czy Reaggana.

Niezwykle istotnym elementem debaty jest otoczka medialna, która funkcjonuje wokół tego wydarzenia. W przeciwieństwie do kuriozalnych wydarzeń sprzed kilku miesięcy, które miały miejsce w naszym kraju w organizacji debaty w USA ma miejsce szeroki konsensus medialny. Dla przykładu – dzisiejszą debatę moderował dziennikarz prorepublikańskiego FOX News, zaś za następną mają odpowiadać redaktorzy ze sprzyjającego demokratom CNN.

Donald Trump od lat, nie tylko w czasie bezpośrednich starć słynął z bezkompromisowości i skłonności do ciosów poniżej pasa. Przed czterema laty wstrząsnął opinią publiczną grożąc Hillary Clinton więzieniem w trakcie debaty. Jest to wyłącznie element ogólnego wizerunku Prezydenta USA, który stawia na kontrowersje, emocje i polaryzację.

Tą samą taktykę próbował zastosować w czasie dzisiejszego starcia z Joe Bidenem. Wyrazu dodała obecna na konwencjach kandydata Republikanów narracja, jakoby jego kandydat miał problemy z demencją i ogólną sprawnością umysłową. Trump chciał wykorzystać te mankamenty kandydata Demokratów poprzez zwielokrotnioną agresję, natarczywość, stałe wybijanie z rytmu i przerywanie swojemu przeciwnikowi. Wysiłek ten obliczony był na wywołanie pomyłek i gaf, które kontrkandydatowi nie były obce w czasie trwającej kampanii.

Ubiegający się o reelekcję jednak przeszarżował. Przekroczył granicę (m.in. negując inteligencję Bidena, opierając się na jego wynikach ze studiów), którą dotąd raczej zostawiał nietkniętą. Tego typu zachowania mogą tylko potęgować tendencje widoczne między innymi wśród popierających go dotąd reprezentantów starszych grup wiekowych w takich stanach jak Floryda, czy Kolorado, którzy zaczynają się od Trumpa odwracać.

Kampanię w soczewce widać też było w postawie Bidena. Mając świadomość braku ogłady i kontrowersyjności Trumpa postanowił maksymalnie ograniczyć swoje ruchy. To samo miało i miejsce w dziś, bowiem starał się nie wychodzić z roli statecznego oraz spokojnego polityka. Obliczone to było na zestawienie go w kontraście z urzędującym prezydentem.

Ale i kandydatowi Demokratów kilkakrotnie puściły nerwy. Nagłówki dzienników na całym świecie rozgrzała wypowiedź Bidena, w której prosił Trumpa o zamknięcie się, nazywając jego zachowanie “nieprezydenckim”. W każdym razie występ byłego wiceprezydenta nie wywoła gwałtownych zmian poparcia w żadną stronę.

Z pewnością za pesymistyczny element należy uznać ogólny poziom debaty. Sprowadzał się on często do personalnych ataków, ripost rodem z gimnazjalnego korytarza i niskim poziomem merytorycznym. Mamy nadzieję, że następne starcia kandydatów (15 i 22 listopada) oraz Kamali Harris z Mike’em Pence’em 7 października dostarczą o wiele więcej jakości, zaś niepotrzebne oszczerstwa nie będą mieć miejsca.

Ale to chyba wyłącznie pobożne życzenia.

NAPISZ DO NAS

Masz pytanie lub komentarz? Czekamy na Twoją wiadomość!

Wysyłanie

©2024 .Nowoczesna Wszelkie prawa zastrzeżone

Zaloguj się używając swojego loginu i hasła

Nie pamiętasz hasła ?