Od kilku tygodni obserwujemy spadek poparcia dla rządów Prawa i Sprawiedliwości – bez wątpienia jest to konsekwencja październikowego wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Skala protestów i mobilizacja społeczna sprawiły, że politycy Prawa i Sprawiedliwości nie bardzo mają pomysł na swój kolejny krok. Orzeczenie nie zostało opublikowane, w zasadzie więc nie obowiązuje, a lista bałagnu prawnego jaki zostawią po sobie rządy Zjednoczonej Prawicy wydłużyła się.
Gdy zobaczyliśmy w telewizji „orędzie” Jarosława Kaczyńskiego, trudno było obyć się bez skojarzeń z ogłoszeniem stanu wojennego. Ostatecznie z przemówienia wzywającego do masowej obrony kościołów i przeciwstawiania się demonstracjom niewiele wyniknęło. Dlaczego jednak tak się stało?
Według doniesień medialnych, pomysłem Jarosława Kaczyńskiego (obecnie wicepremiera do spraw bezpieczeństwa) na opanowanie sytaucji z protestami było użycie siły wobec protestujących. Komendant głowny Policji, Jarosław Szymczyk miał być przymuszany do podjęcia takiej decyzji. Nie zgodził się jednak, a komendantom wojewódzkim przekazano, by reagowali w sposób wyważony i spokojny.
Ta sytuacja pokazuje, że politycy Prawa i Sprawiedliwości nie kryją się za bardzo z tym, że chcą by policja była ich prywatną służbą, gotową do działania na każde zawołanie. Pilnowanie kościołów czy domów polityków nie powinno mieścić się w zakresie obowiązków policjantów. Pocieszający jest jedynie fakt, że głos Kaczyńskiego i jego brutalne metody zostały zahamowane przez rozsądek komendanta głównego Policji. Pytanie tylko, na jak długo. Wszystko wskazuje bowiem, że komendant może słono zapłacić za swoją decyzję…