Aktualny podział terytorialny w Polsce funkcjonuje od 1999 r. To wtedy zaczęła obowiązywać trójstopniowa struktura podziału – na gminy, powiaty i województwa. Reforma miała na celu budowę samorządności i usprawnienie działań władz w terenie. Na mocy tego podziału, 16 województw jest najwyższą jednostką podziału administracyjnego i najwyższą władzą samorządową w kraju. Ten podział obowiązuje do dziś.
Powyższa reforma pierwotnie zakładała jednak redukcję liczby województw z 49 do 12. Niestety presja oraz lobbing wysoko postawionych działaczy partyjnych sprawiły, że w trakcie prac parlamentarnych wycofano się z tego pomysłu, a województw powstało ostatecznie 16.
Czy po ponad 20 latach od tej reformy nie należy rozpocząć dyskusji o celowości dalszego utrzymania województw, których istnienie pozbawione jest ekonomicznego i administracyjnego sensu?
Przy podziale administracyjnym kraju należy kierować się logiką potencjału gospodarczego, a nie presją wynikającą z lokalnych układów. Dla przykładu, dwukrotnie ludniejsze Niemcy podzielone są na 16 krajów związkowych, w tym 3 miasta na prawach landu. Ich landy to dobrze zorganizowane, silne regiony, odgrywające znaczącą rolę w kształtowaniu gospodarki, także europejskiej. Gdyby polskie województwa były większe i silniejsze to wzrosłaby także ich rola i mogłyby nawiązać konkurencję ze swoimi odpowiednikami z Zachodu.
Dodatkowo, w erze cyfryzacji, argument o mniejszym dystansie, jaki mieszkaniec musi dziś pokonać, aby załatwić sprawę w urzędzie jest kompletnie nietrafiony. Zresztą większość kompetencji istotnych dla codziennego funkcjonowania i tak trzymają urzędy gminne, a nie wojewódzkie.
Ponadto, jako, że urzędy wojewódzkie podlegają bezpośrednio pod Rząd RP, partia rządząca jest w stanie obsadzić tysiące stanowisk działaczami partyjnymi i ich znajomymi, bardzo często bynajmniej nie na podstawie ich kompetencji. Rozrośnięta administracja, także w mniejszych ośrodkach, sprzyja nepotyzmowi.
Z obozu Zjednoczonej Prawicy co jakiś czas wraca pomysł powrotu do 49 województw. Do złudzenia przypomina to historię słynnej deformy edukacji z 2016 roku. PiS spogląda z sentymentem w przeszłość, ale nie ma to jakiegokolwiek sensu. Niestety przez ostatnich pięć lat przyzwyczailiśmy się już, że zdolni są w kilka dni uchwalić przygotowany na kolanie projekt a my możemy nagle obudzić się w państwie nie do poznania.