Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak obecnie w Polskich szkołach wygląda zdalne nauczanie. O ile przez okres wakacyjny dyrektorzy szkół mieli czas i okazję na lepsze zorganizowanie e-learningu, o tyle w końcówce ostatniego roku szkolnego wyglądało to tragicznie. Nauka odbywała się bez wspólnej platformy, jednolitego systemu i koordynacji.
W jaki sposób Ministerstwo Edukacji Narodowej pomogło szkołom w tej całkowicie odmiennej dla nich sytuacji? Lista tych działań jest krótka i właściwie pusta – zero przeprowadzonych szkoleń, brak jakichkolwiek zaleceń i wskazówek. W takim razie trzeba zadać sobie fundamentalne pytanie – do czego w ogóle potrzebne jest nam centralne zarządzanie szkołami, jeżeli nie potrafi zadbać o tak niezbędną do funkcjonowania nauki sprawę?
Jeżeli dyrektorzy szkół od początku posiadaliby swobodę swoich działań i nie spodziewaliby się pomocy państwa, nauka szybko zostałaby skoordynowana, aby zapewnić uczniom najwyższy komfort edukacji. W jaki sposób taka decentralizacja sterowania szkół mogłaby być osiągnięta? Oczywiście poprzez urynkowienie, a dokładniej wprowadzenie bonu edukacyjnego.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której dyrektor szkoły przez 2 miesiące nie poczynił żadnych kroków w celu zorganizowania zdalnej nauki – całkowicie straciłby zaufanie rodziców, którzy zaczęliby zastanawiać się nad zmianą szkoły na bardziej efektywną. Bon edukacyjny właśnie w taki rynkowy sposób wprowadza konkurencję między szkoły, przy jednoczesnym zachowaniu powszechnego dostępu do szkolnictwa. Dlatego jest on najlepszym sposobem na unowocześnienie naszej oświaty i zwiększenie standardów polskiej edukacji.