Zdalne nauczanie trwa już od ponad miesiąca – jak na razie nie zdało ono egzaminu.
Nauczyciele zobowiązani są do realizowania podstawy programowej, nie mając do tego realnych narzędzi – w większości przypadków lekcje polegają na wysyłaniu uczniom kolejnych zadań, które ci i tak rozwiązać muszą sami. I trudno tu winić nauczycieli za ten stan rzeczy. Skoro rozliczani są wyłącznie z ilości zrealizowanego na papierze materiału, wykonują to, z czego są rozliczani.
Wielu uczniów poświęca obecnie więcej czasu na naukę, niżpodczas normalnego trybu nauczania. Oprócz tego, częśćnajmłodszych Polaków musi dzielić się sprzętem z rodzeństwem, a w skrajnych przypadkach w ogóle nie ma dostępu do internetu.
Nie ulega wątpliwości, że przymusowy e-learning obnażył wiele słabości polskiego systemu edukacji. Niestety, nasz system nie został przygotowany do nauczania zdalnego. Gdy już minie najgorszy etap epidemii, trzeba będzie natychmiast poczynićprzygotowania do e-learningu z prawdziwego zdarzenia. Takiego ze zdalnymi lekcjami, lub filmikami przygotowywanymi przez MEN – byle nie w konwencji „Szkoły z TVP”.
Bo to co mamy na razie to nie e-learning, a fake-learning.